31 maj 2015

Rozpieść swoje wewnętrzne dziecko

Rozpieść swoje wewnętrzne dziecko. Nakarm słodkimi, dzikimi wrażeniami tą cudowną część siebie. I  nieważne czy masz teraz lat 15 czy 50. Zrób to!  Zafunduj jej owocowe sorbety, watę cukrową, karmelowy popcorn i pianki marshmallows jako symbol tego wszystkiego, co zdrowy rozsądek każe zamykać na trzy spusty w pancernej szafie. Upij ją bąbelkami - choćby i z wody gazowanej, ale najlepiej jednak wybierz schłodzone białe wino...  Połaskotaj pod żebrami, niech śmieje się radośnie  na pół parku, zagłuszając ptaki i głos rozsądku. Albo zabierz ją na spacer do lasu. Poszukaj z nią ostatnich konwalii, wejdź do najgłębszej na świecie  kałuży, niemiłosiernie upaplaj buty i spodnie i przemocz się do samych majtek.  Podaruj jej trochę czasu na totalnym luzie - przełknij  ponaglania, zamknij dziób na  wyrzuty, niech ci się czkawką odbija na myśl o złośliwościach na temat jej frywolnej  natury. Znajdź trochę wyrozumiałości dla jej nieskrępowanej emocjonalności. Nie gaś natychmiast  pożarów wzniecanych gromami ciskanymi z jej oczu, nie rozliczaj  z tych wszystkich niecenzuralnych słów na literę "k", nie wpisuj uwag do służbowego dziennika notatnika. Pozwól jej   spontanicznie zaprosić do domu z 10 osób na paluszki i koreczki,  grać w karty przez pół nocy,  stworzyć prawdziwe dzieło sztuki samymi  flamastrami albo kręcić hula-hop od rana aż do zmroku.  To co trzeba przesuń na pojutrze, zaś powinności zamień w możliwości. Idz na wagary od siebie samej, tej zawsze skutecznej, elokwentnej i świetnie zorganizowanej, racjonalnej, praktycznej, profesjonalnej i od a do zet. Albo zamknij gdzieś w piwnicy  tą pańcię, niech tam siedzi o chlebie i wodzie,  w końcu to nie powinno jej pójść ani w biodra ani w uda. Zrób to choćby na ten jeden dzień. Dzień Dziecka. Dzień  Twojego Wewnętrznego Dziecka.

tapetus.pl

Dla małych i dużych dzieci :)

Marta


29 maj 2015

Jak zmotywować się do biegania

Nigdy nie byłam mistrzynią silnej woli,  determinacji i spinania pośladków.   Dlatego teraz, zamiast wypowiadać te słowa wyraźnie i głośno, wybieram coś na kształt wirtualnego szeptu. Wolę nie zapeszać, wolę też nie pukać w niemalowane, jak  mama ma w zwyczaju, by niebezpiecznie  nie zbliżać się do jej zabobonnych praktyk. Jest jednak sprawa na rzeczy od 7 tygodni, a ja dosłownie pukam się w czoło w niedowierzaniu, bo zaskakuję samą siebie. Ja -  mistrzyni słomianego zapału i wymyślania  ekstremalnie  racjonalnych wymówek, co drugi dzień ochoczo wkładam buty do biegania i ruszam tyłek z kanapy.

Dla samego tyłka, dla reszty ciała, dla ducha.

To mój wyczyn wiosny, absolutnie numer jeden w osobistych osiągnięciach, powód do odczuwania  dumy i radości, pigułka dobrego nastroju i koktajl energetyczny w jednym. Zrobię wszystko, by to nie minęło!

Zaczęło się niewinnie, na tym blogu. A że nie wypada rzucać słów na wiatr (a liter bez pokrycia na internety ) jak rzekłam, tak zrobiłam. Kupiłam buty - wygodne, tanie i z działu dla dzieci. Pomyślałam, że jeśli kiedyś  podejmę decyzję o udziale  w półmaratonie, wtedy kupię sobie kolorowe, bajeranckie buty do biegania. Taka - wydawało się wtedy  głupkowata - obietnica rzucona sobie samej na przynętę.  Dzisiaj cichutko przyznaję, że jest  szansa odchudzić trochę  portfel na superanckie "adidasy".


pinterest



23 maj 2015

Test na męża / crumble truskawko-rabarbarowy z otrebową kruszonką

Tomek jest specjalistą od crumble'a. Ja tylko sprzątam - łyżką z talerza. A gdy jeszcze ciepły, i powiedzmy z kulką lodów, sprzątam dwa razy szybciej. Zamiatam tą łyżką jak ma być, żeby to co zostało w foremce do końca nie wystygło. I ruszam po dokładkę. W międzyczasie rozpływam się  nad smakiem ( i nad Tomkiem)  używając kwiecistych przymiotników. Sięgam po słowa na zmianę z pełną łyżką, zajmując się zarazem  przeżuwaniem i wyrażaniem zachwytu.   To taka moja strategia, która  nigdy nie zawodzi - za jakiś czas pachnący owocami i cynamonem deser znowu wjeżdża do piekarnika. A ja znowu mam co sprzątać. Odkładając wszystkie inne przymioty męża na bok - wiele lat temu   chyba jakoś wyczulam, że on będzie mi kiedyś robił boskiego crumble'a. Bo choć w czasach akademickich jadało się zdecydowanie mniej wyszukane smaki, Tomek już wtedy robił furorę ( pierogami od matki).   Dziewczyny - jeszcze niezamężne, niezwiązane słowem honoru, kredytem czy dzieckiem -  pamiętajcie by przetestować swojego  mena na okoliczność deseru. Nieważne, że  szczodrze słodzi słowem - ważne jak sprawy się mają w praktyce. Gdy za pazuchą ma dla Was zwykle ptasie mleczko i czekoladę deserową  - wyprawcie delikwenta do garów, niech się sprawdzi w działaniu. W ramach wielkiego testowania możecie podrzucić mu ten dzisiejszy przepis. Facet, który robi takiego crumble'a to fantastyczny materiał na męża. Gwarantuję!


18 maj 2015

W mojej szarej kuchni

Najbardziej brakuje mi tu stołu. Takiego, przy którym można wygodnie obierać ziemniaki do drugiego dania i wyżywać się z tłuczkiem na kotletach. Wiem, pojechałam po bandzie :) Powinnam napisać, że chodzi o stół, przy którym niespiesznie sączy się cappuccino i podgryza croissanta, zaczytując  się jednocześnie  poranną gazetą - wszak każdy w dzisiejszych czasach ma coś do  powiedzenia o polityce, trzeba zatem czerpać skądś opinie. Jednak ja skupię się przy jego bardziej przyziemnych  aspektach - ot choćby taki makijaż. . Słowo honoru - zawsze najlepiej malowało mi się w kuchni. Niestety, kuchenny metraż był  wobec nas całkowicie bezwzględny. A swoją wredną naturę ukazał w całości  dopiero  po wpakowaniu tam mebli - notabene wespół  z nimi samymi. Szarość - tak przyjemna dla oka w wydaniu internetowym tudzież w postaci pojedynczego frontu zademonstrowanego w Ikei, stała się za naszym progiem masakryczną szarugą. W połączeniu z błękitnymi ( wtedy) ścianami tworzyła prawdziwą, ciemną norę.  Kafle na ścianie - ręcznie wykonane, szkliwione i wypalane, okazały się równie trudnym przeciwnikiem - dobranie do nich odpowiedniego odcienia fug to był prawdziwy wyczyn. To nie była kuchnia z marzeń - chociaż jej pojedyncze elementy były długo dyskutowane i wybierane - nie na chybił-trafił i jak popadnie. Trochę się na to wkurzałam. Bywało, że szczerze żałowałam, że nie wybraliśmy bezpiecznego połączenia jasnych mebli i białych kafli-cegiełek. Od samego początku chciałam jednak, by było u nas troszkę inaczej...  Z biegiem czasu i z biegiem drobnych poprawek  pierwotna wizja zaczęła nabierać zdecydowanie lepszych kształtów. Wystarczyło przemalować ściany na biało - od razu zrobiło się jaśniej, a kolory frontów i kafli zaczęły ze sobą lepiej współgrać. Na obecnym etapie jestem zadowolona i bardzo lubię naszą kuchnię. Wciąż brakuje w niej różnych dodatków, szczególnie w jasnych kolorach, oraz otwartych półek w niewidocznej na zdjęciach części. Najważniejsze jednak, że teraz mi się  podoba :)




17 maj 2015

Sobotnia rebelia

Sobotnia rebelia. Niech dom tonie w kurzu a w lodówce niepodzielnie panuje światło! Wkurzałam się na siebie już od dawna, trudno było mi jednak zmienić ten sobotni algorytm. Sprzątanie, jakieś większe zakupy spożywcze, gotowanie... Na relaks, odpoczynek, wyjście z domu zostaje ledwie kilka wieczornych godzin.  Zakładając, że siły witalne nie zostały wcześniej doszczętnie wyeksploatowane i pojawi się na to jakakolwiek chęć... Równie prawdopodobne ( szczególnie jesienią i zimą) jest to, że ten dzień  skończy się na kanapie pod kocykiem, z serialem w tle.  Wczoraj  wreszcie  wyłamałam się z tego sobotniego schematu i przeleżałam całe przedpołudnie na zielonej trawce, martwiąc się jedynie by nie złapać wilka. To ponoć dosyć nieprzyjemna przypadłość :) Z efektów ubocznych  na dłużej pozostanie ze mną pierwsza majowa opalenizna, oraz książki kupione u przemiłych antykwariuszy, którzy przyjechali z nimi aż do parku (w  ambitnych planach chcą  uczynić Katowice miastem książek). Mój organizm, nieprzyzwyczajony do takiego sobotniego rozpieszczania od samego rana, zareagował nadzwyczaj spokojnie, rozkoszując się wszechogarniającą zielenią. Okazuje się, że wyjście z kieratu jest znacznie prostsze niż się człowiekowi wydaje, a wszystko to co musi i powinno zostać zrobione szybko zmienia status na może poczekać. Uczę się, że nie warto odkładać odpoczynku i relaksu na później. Warto korzystać z chwili, pięknej pogody, wspólnego czasu dla siebie. Dzisiejsze, zachmurzone niebo i chłodny wiatr utwierdzają mnie w tym przekonaniu.




12 maj 2015

#TROPY

Jedna z moich ulubionych autorek - Joanna ze styledigger prowadzi fantastyczny cykl hatifnaty. Nie wiem co oznacza to słowo, być może wyjaśniała je na swoim blogu, jednak  ja nie byłam  jeszcze wtedy  jej czytelniczką. Nieważne. Ważne jest to, że za każdym razem  znajduję u niej całą masę linków do ciekawych artykułów czy stron w internecie. Uwielbiam ten cykl. Dlatego sama się sobie dziwię, że zarzuciłam swoje TROPY. Najpierw gorączkowo poszukiwałam nazwy na ten cykl wpisów - chciałam by była krótka i łatwo zapadała w pamięć, jednocześnie kojarzyła się z tego typu cyklem, w którym poleca się ciekawe linki. Jak już wymyśliłam nazwę, z której byłam ( i  wciąż jestem) bardzo zadowolona, zarzuciłam pisanie tych postów. Poszłam jednak po rozum do głowy i postanowiłam, że znów będę się z Wami dzielić tym co dobre  w internecie. Tropmy zatem razem!






Bajeczne miejsce! Piękne fotografie w nostalgicznym klimacie. 

To nie są zwykłe wycinanki! Co za precyzja, co za pomysł. Anielska cierpliwość niezbędna do ukończenia takiego dzieła.  

Bardzo lubię - codziennie jedno piękne zdjęcie. I wiecie co, każdy może przedstawić swoje.

Dowód to zdjęcie na górze. Z przyczyn zdrowotnych udało się nam pojechać zobaczyć krokusy dopiero w długi majowy weekend - to jednak troszkę za późno na ich pełny rozkwit.  Ale i tak było pięknie.

Marta



10 maj 2015

Polskie plakaty w stylu skandynawskim

Specjalistką od Skandynawii nie jestem. Nigdy nie walczyłam z lękiem wysokości na szczytach fiordów, prawdę mówiąc moja noga jeszcze nie stąpała po jej surowych, pięknych lądach. Mój język z pewnością nie dałby rady wyczyniać takich wygibasów, bym mogła  porozumiewać się w  językach ludzi  z tamtych stron świata. Nie wspominam już nawet o mojej fizjonomii, która jest antytezą tego co skandynawskie. Zadomowiły się jednak pod moich dachem niektóre elementy rodem z wielkiego sklepu z żółtym logo, jestem zatem chyba miliardową fanką tego stylu w urządzaniu wnętrz. I chociaż rzeczony sklep nie daje złudzeń, że rzeczy tam nabyte są jedyne w swoim rodzaju, raczej nie zaprzątam sobie tym głowy. Indywidualny charakter domu można przecież podkreślać  przedmiotami mniejszego kalibru, chociażby tym co zawieszasz na jego ścinach.   Od dawna wzdycham do fantastycznych skandynawskim plakatów, tych które można podziwiać w mieszkaniach ze Sztokholmu czy Oslo ( rzecz jasna podziwiam je wirtualnie). Litery, cyfry, mapy światowych metropolii, leśne rogacze.  Trochę mi jednak nie pod drodze z ich cenami. Tłumaczę sobie zatem, że opatrzyły mi się już okrutnie podczas zwiedzania tych wszystkich wymuskanych livingroomow i sypialni, i uspokojona tą perspektywą - szukam alternatywy. Oto jedna z nich -  polskie plakaty w stylu skandynawskim. Przynajmniej tak sądzę, że to styl skandynawski. W sumie to bez znaczenia, po prostu są świetne.


Aktualnie mój numer jeden



9 maj 2015

Na kuchennym posterunku / krem z zielonych warzyw

Zupa dla najbardziej leniwych z leniwych. Dla tych, którzy pragną wiosennego, świętego spokoju od garów, jednocześnie nie potrafiąc wyjść z roli przykładnej żonki serwującej ciepłe danie. Oto cała ja. Tak jak o 16 oddaję się rozpustnym myślom o niegotowaniu i olaniu obiadowej sprawy, tak samo o 18 ubolewam  nad losem głodnego męża wracającego  z pracy. I posłusznie (wobec mojej pokrętnej natury) zajmuje miejsce na  kuchennym posterunku.  Na okoliczność wiosny wybieram totalną zieleń  - do garnka wrzucam ulubione warzywa,  na talerzu podrabiam kolor majowych liści i pędów. Chwytając słowa poetki -  zielono mi w głowie i na języku.