11 lis 2014

Bezwstydnie wspaniały dzień...

To był bezwstydnie wspaniały dzień... Cieplutko jak we wrześniu - tylko bardziej kolorowo, wciąż złociście. Poprzez łyse konary drzew prześwitywało błękitne niebo, wiatr gonił szeleszczące liście. Dzieci w parku darły się  wniebogłosy, psiaki filuternie zaczepiały się pyszczkami... Amory z każdej strony świata! A potem była czysta rozpusta... Najlepszy burger wszech czasów ( ledwo powstrzymałam się przed wycałowaniem kucharza na oczach własnego męża). Rozkładaliśmy sos na czynniki pierwsze i do teraz nie wiem, czy było tam anchois, czy też nie? A potem, tropem niby-podrabianych-ale-dla-mnie-idealnych rogali co imię mają od Marcina, pojechaliśmy na katowicki Nikiszowiec. W cukierni nie było gdzie szpilki włożyć, ale przycupnęliśmy na murku i...to skądinąd niestandardowe jak dla nas miejsce konsumpcji nic a nic nie odebrało rogalom iście boskiego smaku... A mak był tak wilgotny, wyśmienity... Wierzcie lub nie, czysta rozpusta!

P.S. Ponownie, aby zachować odpowiednie ph tego bloga dodam, że dziś od 5 rano pękała mi głowa, a jutro rano czas do pracy... 






 W parku było pięknie - daję słowo. Ale w kadr wepchały się tylko te grzyby...




...i taka ścieżka


.
 Rzeczony rogal - na Nikiszowcu wypiekają  je  aż do świąt
 


Życzyłabym sobie częściej takie wspaniałe, długie weekendy. Okazuje się, że jak człowiek chce to wypocznie nawet w  mieście. Dla chcącego nic trudnego!!!!

pozdrawiam

Marta

1 komentarz:

  1. Jak tak czytam Twój wpis, to żałuję, że przesiedziałam dziś w domu. Nawet mglisty, ponury dzień mnie nie tłumaczy.

    OdpowiedzUsuń

dziękuję za odwiedzenie Zakładników Codzienności oraz za Twój komentarz